Hymn o miłości - rozważanie majowe
Rozważanie z kolejnej Adoracji z cyklu "Hymn o miłości" wspólnoty Chrystus na Krowodrzy.
Jezu, przychodzimy dziś do Ciebie, abyś nas objął swym kochającym silnym ramieniem. Byś rozjaśnił wszystko to, co nas martwi i z czym nie dajemy sobie rady, byś załagodził spory, zabrał choroby, uzdrowił z grzechów, otworzył oczy, rozradował serce… Przychodzimy, żebyś nas pokrzepił, dał nowe siły, o których nie mamy pojęcia, wlał w serca nowe nadzieje i przede wszystkim Twoją niegasnącą, piękną miłość.
Duchu Święty, przyjdź do nas z wszystkimi łaskami, których teraz potrzebujemy, z darem ukojenia, z darem spokoju, może darem łez, a może darem nowego spojrzenia na coś, co boli i nie daje w pełni odetchnąć i żyć. Pozwól spojrzeć na te wszystkie ciemne miejsca w nas na nowo. Zamień je, Duchu Święty, na jasne miejsca, emanujące Twoim światłem. Nakarm głód naszych serc, jak tylko Ty potrafisz najpiękniej.
Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.
Jakże łatwiejsze było życie, gdy było się małym dzieciątkiem, nieprawdaż? Kiedy wiedziało się, że się ma opiekę, że się jest kochanym, chronionym i akceptowanym, niezależnie od tego, czy się zrobiło coś dobrego czy złego. Małe dziecko kiedy chce się śmiać, to szczerze się śmieje, kiedy chce płakać, to momentalnie zalewa się łzami, kiedy coś mu się nie spodoba, to nie zawaha się tego pokazać. Nie musi udawać, nie musi się zakrywać, nie musi nakładać kolejnej maski. We wszystkim jest szczere do bólu, ale też ufne i oddane, czasem bezgranicznie, w szczególności rodzicom i ich miłości. Jak strasznie gdzieś to wszystko z biegiem lat całkowicie zgubiliśmy… Ile w nas teraz powątpiewania? Ile pytań? Czasem bez odpowiedzi. Czy nie kocham za mało? Czy może nie za bardzo? Czy przesadzam? Jestem nadgorliwa? Czy ja jestem dobrą mamą? Czy jestem dobrym tatą? Dlaczego? Dlaczego ciągle mi czegoś brakuje? Czy ja na pewno, tak NAPRAWDĘ w 100% jestem kochany?
Ile udawania, fałszu, nakładania masek i niemego kopania na oślep, bo tyle rzeczy nam się nie podoba, bo tyle rzeczy jest nie tak, jakbyśmy chcieli, bo przecież chcielibyśmy inaczej, a się nie da, bo przecież nie mogę pokazać, że płaczę, bo to będzie oznaka, że sobie nie radzę, a ja zawsze muszę dawać radę, być uśmiechnięta, z nieokiełznaną energią i perfekcjonizmem, muszę, muszę, muszę… Jest tak pewnie dlatego, że teraz sami musimy być tym oparciem dla kogoś innego. A być może niekoniecznie czujemy się na to gotowi lub po prostu za dużo bierzemy na swoje barki. Jak niesamowicie trudno jest pogodzić w dorosłym życiu pozycję, w której sami mamy być oparciem dla innych, a jednocześnie musimy przyjmować pozycję dziecka względem Boga. Jak często zapominamy o tym prostym, dziecięcym spojrzeniu na świat… gdybyśmy je znów perfekcyjnie opanowali, czy wtedy nie żyłoby się nam łatwiej? Bo co wtedy dla 5-letniej Kai, dla 5-letniej Gosi, Marka, Madzi czy Norberta miało największe i jedyne znaczenie? Co miało najsilniejszą moc, gdy nabawiło się kolejnego siniaka, poharatało kolana i darło z bólu wniebogłosy? Żeby rodzic jak najszybciej cię przytulił... absolutnie nic innego nie miało wtedy większego znaczenia. Żeby wziął w ramiona i trwał w cierpieniu… nic więcej…
Boże, najwspanialszy Ojcze, weź nas w swoje ramiona… nie pozwól, żebyśmy dalej czuli się pokrzywdzeni, niekochani, samotni i niesprawiedliwie traktowani.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Bóg jest jedyną, najczystszą i najprawdziwszą miłością, dlatego pewnie nigdy nie będziemy w stanie sprostać zadaniu bycia jak On, możemy jedynie do tej doskonałości dążyć. Pewnie dopiero po śmierci, gdy staniemy twarzą w twarz z samym Bogiem, dopiero wtedy zrozumiemy, czym ta miłość jest, jak zostaliśmy poznani przez Boga, czyli jak bardzo jesteśmy przez niego ukochani. W niedzielę w drugim czytaniu mogliśmy usłyszeć takie słowa: Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy.
Choćby ci się zdawało, że kochasz po części, że kochasz niewystarczająco, to Bóg mówi do ciebie i do mnie: „Kochaj tak jak potrafisz, tylko kochaj”. Bo jeśli Bóg jest miłością, każdy kto kocha, zna Boga. Nie trzeba niczego więcej, bo trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość.
Kochana/kochany pamiętaj, że każde zgaszone światło można z powrotem zapalić. Nie ma takiego mroku, z którym Bóg nie dałby sobie rady. Nie dajmy oszukać się ciemności, która wmawia nam, że lepiej i jaśniej na pewno nie będzie. Dopóki mamy w sobie miłość, zawsze jest iskierka nadziei na to, żeby ponownie wzbudziła płomień.
CNK Kaja