Parafialni medaliści 2023 – Zofia i Jacek Kurlitowie
Wspomnień Zofii i Jacka Kurlitów z przyjemnością wysłuchała w ich gościnnym domu Magdalena Szymańska.
M.Sz. To jest dom Pani rodziców?
Z.K. Tak, moich rodziców, a wcześniej mojej babci. My wywodzimy się z rzeszowskiego.
J.K. Początkowo mieszkaliśmy u rodziców żony, a potem kupiliśmy mieszkanie na osiedlu
Z.K. na Krowodrzy
J.K. i przenieśliśmy się. Ale cały czas od momentu ślubu jestem związany z tą dzielnicą. I muszę powiedzieć, że ta chata gościła wielkie osobistości, bo żona angażowała się bardzo w sprawy formalne związane z budową kościoła…
Z.K. Ale nie tak bardzo, nie przesadzaj.
J.K. Jeździłaś przecież do tych urzędów, nie opowiadaj. I kiedy już te sprawy zaczynały dojrzewać, dostali lokalizację, to tutaj na wizję lokalną przyjechał ks. Macharski z Karolem Wojtyłą.
Z.K. Jacku, mnie się wydaje, że nasz Ojciec Święty nas odwiedził, jak już dzieci chodziły tu na religię.
J.K. Nie, on jeździł, jak była wizja lokalna, pamiętam, teściowa opowiadała, że po wizji lokalnej weszli do tego pokoju i tutaj teściowie ich przyjęli.
M.Sz. A z naszych księży kto tu mieszkał?
J.K. W tym domu obok nas mieszkał ks. Jarguz. Natomiast wiem, że teściowie zaproponowali na początku mieszkanie ks. Zającowi. Ale powiedział, że on jako Zając boi się psa – był tu duży pies – i nie będzie mieszkał (śmiech). Potem mieszkał na osiedlu.
Z.K. No właśnie, kiedy starał się o przydział na mieszkanie – a nie było to wtedy łatwe – miałam akurat koleżankę w jakiejś spółdzielni, więc mogłam pomóc; poszliśmy razem i on przedstawił mnie jako swoją żonę. Śmialiśmy się wszyscy z tego i ksiądz potem do mnie mówił: słuchaj, żono (śmiech).
J.K. Z ks. Zającem utrzymywaliśmy cały czas kontakty, szczególnie jak wrócił na Śnieżnicę.
Z.K. Byliśmy parę razy u niego; ale jak to życie – z biegiem lat, z biegiem dni wszystko się zmienia.
J.K. I teraz to wszystko się pourywało, bo niestety starość…
Z.K. dopadła nas znienacka…
J.K. i trzyma mocno, tak że o wyjazdach nie ma mowy.
Z.K. Mąż przeszedł operację i nie może chodzić.
J.K. Najważniejsze, że Pan Bóg dał, że żyję. Wystąpiły takie komplikacje, że sama lekarka uznała moje przeżycie za cud.
Z.K. Ale mówmy o czymś weselszym. My tak wspominamy zawsze z sentymentem budowę kościoła, bo mąż też się angażował, w pomoc fizyczną. Byliśmy młodzi, więc pełni entuzjazmu, cieszyliśmy się bardzo, jak zaczęła się ta budowa,
J.K. jak się zaczęły na polu nabożeństwa.
Z.K. Ta kaplica budziła wielkie zainteresowanie, nawet ks. kardynał mówił, że jak pociąg przejeżdża, to też jest reklama.
J.K. Ty natomiast dużo pomagałaś przy delegacjach.
Z.K. Tak, głównie przy zagranicznych, jak zaczęli przyjeżdżać Niemcy z Kolonii, ponieważ znałam niemiecki. Wtedy nawiązaliśmy z nimi przyjaźnie, odwiedzaliśmy się nawzajem, nawet mamy zdjęcia, jak byli u nas na wsi.
J.K. I chyba byli w Łańcucie.
Z.K. Zorganizowaliśmy piknik, była cała grupa, bardzo miło to wspominamy. To życie było takie, powiedziałabym, bardziej rodzinne; znaliśmy się wszyscy, osiedle jeszcze nie było duże. Byliśmy w takim gronie ludzi zaprzyjaźnionych – Marysia Konieczna, Jordanowie, kolejarze – tych, którzy chodzą do kościoła, którzy wspierają. No i księża też szukali kontaktu z ludźmi, z sąsiadami. Jak ksiądz miał wolny czas, to tutaj wpadał do rodziców, a że myśmy też rodziców ciągle odwiedzali, to znaliśmy się dobrze z księżmi. Był też bardzo przyjemny zespół sióstr nazaretanek, przemiła była s. Agnieszka, młodziutka, śliczna dziewczyna, tak się pięknie udzielała przy dzieciach. To były takie czasy bardzo integracyjne. Jednak jak są jakieś trudności, jak się coś robi, to ludzie się integrują. A poza tym może też młodość… bo potem nam dzieci dorastały, przychodziły wnuki, już człowiek był bardziej tu zaangażowany, babcia jest potrzebna; a teraz jeszcze prawnuki doszły.
M.Sz. Jako dziecko wchodziłam tu przez dwa lata dwa razy w tygodniu, tylko z przeciwnej strony. Do garażu, na lekcje religii.
Z.K. Naprawdę?! Z tym garażem to było tak, że my mieszkając na osiedlu chcieliśmy mieć garaż, bo mieliśmy już wtedy samochód. I kiedyśmy go wybudowali, to okazało się, że nie dadzą nam wjazdu z tamtej strony, od Wybickiego,
J.K. bo główna droga,
Z.K. nie pozwolili, więc zostaliśmy z tą salką. Na salkę mógł się nadać, bo było wszystko świeże, wytynkowane; wprawdzie było tam ciemno, ale jakoś te dzieci wytrzymały; ogrzewanie było elektryczne.
M.Sz. E tam, wcale nie pamiętam, żebyśmy marzli.
Z.K. Może pani z nami pójść i zobaczyć swoją dawną „uczelnię” (śmiech).
M.Sz. Wcześniej chodziliśmy do tego murowanego domu przy Kluczborskiej.
J.K. Tam mieszkał Uznański, niedawno zmarł. Dobry człowiek z gołębim sercem. Na jego pogrzebie ksiądz opowiadał, jak on wieczorami wychodził do miasta i zbierał ludzi bezdomnych do siebie do domu.
Z.K. A życie toczy się dalej…
J.K. i do śmierci dożyjemy…
M.Sz. Dziękuję za rozmowę i życzę zdrowia, bo humoru i uśmiechu, jak widać, nie muszę.
Wywiady z pozostałymi Parafialnymi Medalistami można przeczytać poniżej:
Parafialni medaliści 2023 – pp. Ludmiła i Stanisław Gryglowie